Cześć, jesteśmy wynalazki. To znaczy ja Triss, moja siostra Zhira i najlepsza przyjaciółka Frida. Mieszkamy z takimi zakręconymi Ludziami, którzy nie mogą wysiedzieć w jednym miejscu dłuższą chwilę nic nie robiąc. W sumie, to doskonale ich rozumiemy, bo też tak mamy :)
Opowiem Wam jak zabrali nas do Skalnego Miasta, czyli o naszej wizycie na Teplickich Skałach.
Oni tak mają, znaczy nasi Ludziowie, że jak nic nie robią, to ich nosi. My sobie umiemy znaleźć zajęcie, najczęściej po prostu biegamy. Ale Oni potrzebują czegoś więcej. Tak też było i tym razem. Okazało się, że jest wolna niedziela. Moi Ludziowie tak na szybko wymyślili, że jadą w góry. Ustalili, że tym razem pojadą do mojego rodzinnego kraju, do Czech. Jak się tylko dowiedziała o tym moja najlePSIEjsza przyjaciółka Frida (która też jest z Czech) namówiła do wyjazdu swoich Ludziów, którzy akurat też niespodziewanie mieli wolną niedzielę.
Tak więc przed południem spotkaliśmy się z fridowymi tuż przed czeską granicą i pojechaliśmy do Teplic nad Metui, gdzie zostawiliśmy samochody i udaliśmy się w góry.
Trasa ta jest raczej spacerowa, choć muszę przyznać, że początek był całkiem niezły – 300 schodków w górę, aby wejść na szczyt skał, z których rozciągał się piękny widok na całą panoramę Teplickich Skał. Na samą górę, po najbardziej stromych schodkach weszły już tylko Mela, Ada, Kaja i – nie wiadomo po co – Przemek.
Zejście po tych stopniach było fajowe, teraz już 8 stopni strażackiej drabinki to dla mnie chrupki z sosem :)
Potem już było łagodnie i tylko czasami nasi Ludziowie zachwycali się jakimiś kamieniami i mówili, że to orzeł, żółw, pies, niedźwiedź, kwoka... ja tam patrzyłam i nic nie widziałam, ale oni nie są tak do końca normalni... Jednak mimo wszystko to Ludziowie...
Spacer był udany – mi się najbardziej podobały takie miejsca, gdzie wchodziło się do skał, do środka – tam było chłodno, miło i nie świeciło gorące słońce. Tam mogłyśmy – wraz z resztą wynalazków – posiedzieć na skałach, wchodzić tam, gdzie nie wchodzili Ludziowie i napić się wody tak zimnej, że aż zęby trzeszczały.
Po wycieczce posiedzieliśmy jeszcze w czeskiej restauracji, jedni jedli knedliki, inni zajadali się czeskimi lodami, a my – trzy wynalazki – złapaliśmy chwilkę snu w cieniu pod stołem.
Okazało się, że jeszcze trochę z Fridą rozumiemy po czesku i pewnie będzie jeszcze okazja, żeby odwiedzić kraj, z którego pochodzimy. Jeżeli chcecie poczytać jeszcze o naszych wyprawach – czytajcie o:
WYNALAZKACH NA SZLAKU!
|